Autor |
Wiadomość |
|
Lukan
Po Prostu Cudowny Książę Ciemności
Dołączył: 29 Maj 2007
Posty: 1474
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Zewsząd i znikąd...
|
Wysłany: Sob 22:29, 29 Sie 2009 Temat postu: Losseheliński Kopciuszek |
|
|
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że z końcowego efektu nie jestem zadowolony, ale po prostu obiecałem sobie, iż dokończę to opowiadanie przed końcem wakacji, bo potem nie będę miał po prostu czasu. Niemniej jednak jest kilka momentów, przy których można się pośmiać, więc zapraszam serdecznie do lektury. Enjoy!
Niech żyje bal!
Dedykowane koronkowej rękawiczce. I tej, która wie, o jaką rękawiczkę chodzi.
Zamek Władcy Fuzen. Olbrzymia budowla, zbudowana w pełnym majestacie ogólnie pojętego mroku i gotyku, będąca symbolem wieków rządów, prowadzonych twardą ręką. To właśnie tutaj, ukryta za milionem ciemnych, wąskich korytarzy, znajdowała się prywatna komnata Sekretarki Jego Wampirycznej Okrutności. Niewiadomym sposobem - w owym niezmiernie „przestronnym” pomieszczeniu - cudem udało się upchnąć niewielkie łóżko i olbrzymie biurko, zawalone stosem przeróżnych papierzysk. Dopiero po dłuższej chwili dało się słyszeć nerwowe skrobanie gęsim piórem po kartkach papieru, potem ciche groźby wyszeptywane pod adresem „tych debili, co to sami sobie w życiu nie potrafią poradzić i się innymi wysługują”, aż w końcu, zza największego stosu dokumentów wyłaniała się srebrna główka zapijaczonej wiedźmy, Kariany Unthelien.
Sekretarka Nograda Fuzen właśnie zaczęła się zastanawiać, ile czasu spędziła krześle i ile jeszcze czasu potrzeba na to, żeby owe krzesło przyrosło jej do czterech liter. A także, czy to nie będzie przez przypadek kolidowało z ustawą numer 721 o zakazie spoufalania się z przedmiotami codziennego użytku.
Zanurzyła powoli pióro w kałamarzu, przez chwilę obracając je w palcach. Kiedy zaczynała myśleć o ustawach, prawie i innych pierdołach, to oznaczało jedno - czas na przerwę, czas na Kitkat.
- Kitkat, chodź tutaj!
Czarny, zgrabny kot leniwie przeciągnął się na parapecie i delikatnie wylądował na kolanach swojej pani. Kariana gładziła lśniące futerko, powoli zapominając o ustawie numer 457 dotyczącej nadmiernej czułości okazywanej zwierzętom...
***
Kilka pięter wyżej, Władca Fuzen, Jego Wysokość Nograd, oddawał się właśnie ulubionej rozrywce - wpatrywaniu się w oczy swojej żonie Kirai. Nie dziwota, że małżeństwo Fuzenów w ten oto uroczy sposób spędzało piątkowe wieczory; po tylu latach razem zaczynało powoli brakować tematów do rozmów. Żeby nie prowokować kłótni, wpatrywali się sobie w oczy, próbując rozszyfrować, co ta druga osoba ma aktualnie do powiedzenia. Nie trudno też zgadnąć, że zazwyczaj im się nie udawało, więc następnego wieczora musieli czynność powtarzać. I tak w koło Macieja...
Kiedy mijała im kolejna godzina zgłębiania koloru swoich tęczówek, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - donośnym głosem odezwał się Nograd, odwracając zmęczone spojrzenie od Kirai.
Drzwi skrzypnęły cicho i pojawił się w nich wampir, zaufany sługa Nograda. Miał dość zakłopotaną minę, bo wydawało mu się, że przeszkodził w pożyciu małżeńskim jego Pana. Skąd mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił...?
- Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale przybył posłaniec od Lorda Abu... Allaho-Taliba... znaczy, od jakiegoś nieumarłego Lorda i przynosi ciekawe wieści.
- Zatem wpuść go.
Nograd Fuzen przyjął władczą pozę na swoim siedzisku i czekał. Był przygotowany dokładnie na wszystko, począwszy od wysokiego, przystojnego bruneta, który wpadnie do komnaty i wyzna mu dozgonną miłość, po złoty pierścień, wrzeszczący na cały głos: „Jeden by wszystkimi rządzić, Jeden, by wszystkie odnaleźć, Jeden, by wszystkie zgromadzić i w ciemności związać!”. Ale tego... TEGO, co zobaczył, zdecydowanie się nie spodziewał.
Do komnaty bowiem wszedł... niski, garbaty zombie, któremu na dzień dobry odpadła ręka i potoczyła się w kierunku Władcy Fuzen.
- Przepraszam jastśnie panie... Igor fszystko pospsząta.
Posłaniec zrobił... coś, co miało wyglądać na przepraszającą minę i sięgnął po swoją rękę, leżącą na podłodze. Robił wszystko tak niezdarnie, że Nograd tak do końca nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Widać, że niektórych nieumarłych los pozbawił ton wrodzonego seksapilu. Władca Fuzen mimowolnie przeczesał ręką włosy, wpatrując się w nieszczęsnego zombie. Obiecał sobie, że nigdy nie doprowadzi się do takiego stanu.
Kiedy w końcu posłaniec pozbierał się do kupy, wręczył Jaśnie Ociemniałemu Władcy Fuzen list.
- I co to jest? - zapytała Kirai po kilku sekundach niezręcznej ciszy.
- Zaproszenie na jakieś... przyjęcie koktajlowe, które odbędzie się jutro wieczorem - spojrzał na żonę porozumiewawczo.
- Powiedz swojemu panu, że zjawimy się z przyjemnością.
- Oczyfiście, jastśnie pani.
Igor ukłonił się niezgrabnie i w asyście sługi Nograda, opuścili sypialnię małżeństwa-po-przejściach. Kirai, anielica snu, poderwała się radośnie do góry i zatrzepotała skrzydłami. Wampir już wiedział, co to oznacza - Kłopoty przez duże „K”.
- Nograd! Nareszcie coś nowego! Ha! Muszę iść się przygotować, załatwić sobie jakąś porządną suknię, przecież nie pójdę w tych niemodnych ciuchach!
Zanim Władca Fuzen zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jego żona już była w połowie drogi do krawca, więc tylko machnął na to ręką. Rozmasował skronie i zamaszystym ruchem przeczesał swoje seksowne włosy. Podszedł do wielkiego lustra, w ozdobnej, srebrnej ramie i delikatnie pogładził je wierzchem dłoni.
- Lustereczko, powiedz przecie, kto ma najdziwniejszą żonkę na świecie?
Na tafli lustra, do tej pory odbijającej spokojnie wnętrze komnaty, coś zaczęło migotać, wirować... Najpierw meble zmieniły kolory, potem sam Nograd doczekał się kilku nadprogramowych pryszczy na nosie, aż w końcu władca wampirów usłyszał ciche bip, bip... Za parę wieków powiedzą, że to sygnał oczekiwania na połączenie. Szkoda, że nie będą wiedzieli, skąd ten sygnał wziął się w ich telefonach...
Po chwili w lustrze pojawiła się twarz rogatego demona o tak mocnych rysach twarzy, że kiedy się uśmiechnął, miało się wrażenie, że to grymas bólu, albo część zajęć z gimnastyki twarzy. Z jego wielkich, świńskich nozdrzy buchnął strumień ciepłego powietrza; lustro zaparowało od drugiej strony.
- Znów coś nie tak w waszym... ekhm... rodzinnym gniazdku? - zacharczał demon, jakby już wiedział, z czym zwraca się do niego Władca Fuzen.
- Tak jakby. Kirai właśnie poszła wydawać moje ciężko odziedziczone pieniądze na jakieś sukienki...
Nograd mówił to z taką boleścią w głosie, że spokojnie mógłby grać w telenowelach. Kto by pomyślał, że temu zadufanemu w sobie wampirowi zależy bardziej na kasie, niż pokazywaniu wszystkim, kto tu rządzi i dlaczego.
- Aj karramba... Żeby ją naszło na takie fanaberie kilka miesięcy wcześniej, to można by było na to naszczać, ale teraz? Kryzys jest!
- Jej to powiedz.
Obaj, niemalże jak na komendę, westchnęli ciężko, a demon spuścił rogi na kwintę. Kiedy Kirai coś sobie ubzdurała - umarł w butach. Anielica była w stanie poruszyć niebo, ziemię, a nawet zabić kilku delikwentów, żeby tylko wszystko poszło po jej myśli.
- A co na to Kariana? - zacharczała postać w lustrze.
Nograd jęknął cicho i już rzucał się do drzwi... ale zrozumiał, że było za późno. Kirai już pewnie się jej pochwaliła, że idzie na pierwszą imprezę od wieków i wykorzysta okazję do wydania kupy kasy swojego męża, co tym samym wzbudzi zazdrość w Karianie, która też będzie chciała pociągnąć trochę z nogradowskiej sakiewki. Ciąg przyczynowo-skutkowy jak w mordę strzelił.
***
- Słyszałaś już? - Kirai wpadła do tej cholernej Komórki pod Schodami, bezpardonowo przerywając pracę Sekretarki.
Kitkat, siedzący w kącie pomieszczenia zasyczał groźnie, jakby mu się pomyliły bajki i myślał, że jest wężem. A robił to bardzo rzadko, bo w świecie kotów znajomość mowy węży była uważana za coś... naprawdę złego.
- Nie, a o czym?
Kariana nie wyglądała na zainteresowaną czymkolwiek innym, za wyjątkiem kolejnego stosu papierów do wypełnienia, kolejnych nowelizacji ustaw i takich tam. Westchnęła ciężko i zabrała się za kolejną porcję papierów, które - jak na złość! - nijak nie chciały pójść i wypełnić się same.
- Zostaliśmy zaproszeni na imprezkę!
- Ale przecież przyjęcia w soboty są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla Władców Lossehelin i innych wysoko postawionych urzędników, a wyprawianie ich przez osoby nie wymienione wcześniej, podlega karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech.
Kariana zamarła nad kolejnym drukiem, jakby trawiąc informację, którą przekazała jej anielica. Podniosła na nią wzrok i... uśmiechnęła się, czym zdziwiła nawet samą Kirai.
- Impreza? To czemu jeszcze tutaj tak stoimy? Trzeba lecieć do Nograda i załatwić chorobowe!
Kot, który patrzył na to, co wyrabia jego właścicielka zrobił minę pod tytułem: „i co ja robię tu-uu?”, po czym zwinął się w kłębek i udawał, że świat zewnętrzny kończy się na czubku jego ogona, a Kariana nie cieszy się tak, jak dziecko na widok lizaka.
Sekretarka wstała z miejsca z donośnym trzaskiem kości. Siedzenie za biurkiem po dziesięć godzin dziennie zdecydowanie nie służyło ani jej umysłowi, ani tym bardziej reszcie organizmu. Przeciągnęła się leniwie, niezmiernie zadowolona z perspektywy spędzenia kilku godzin poza biurem...
I w tym pięknym momencie do komnaty musiał wejść Nograd i jak zwykle wszystko popsuć.
- To jak, wampirze, idziemy się jutro rozkoszować wybornymi trunkami? - zapytała Kariana z rozkoszną ironią w głosie.
- Chciałaś chyba powiedzieć: „idziemy schlać się w trupa wiśniówką” - dopowiedziała za nią anielica.
Sekretarka normalnie zapewne posłałaby Kirai na księżyc jednym celnie wymierzonym kopniakiem, ale wizja odpoczynku przy szklaneczce odpowiedniego trunku wydawała jej się niemalże zbawieniem. Wiele mogła poświęcić, żeby choć raz na kilka miesięcy zanurzyć usta w cudownie oczyszczającym ciało i umysł napoju wysoko...
- A skończyłaś wypełniać papiery? - pan Fuzen zadał to pytanie niby mimochodem.
- No... nie. Ale przysługuje mi urlop na żądanie i...
Wampir niby całkowicie przypadkowo zbliżył się do biurka i przekartkował największy stos absolutnie wkurzających papierzysk. Westchnął ciężko i spojrzał Karianie tak głęboko w oczy, że niemalże widział, co się za nimi znajduje.
- Kariano, wiesz, że ja naprawdę chętnie dałbym ci wolne, ale nie teraz. Jest za dużo spraw do załatwienia. Jednak... - tutaj pozwolił sobie na zachęcający uśmiech - jeśli uda ci się wypełnić wszystko przed balem pójdziesz z nami.
Sekretarka zlustrowała to, co znajdowało się na biurku i zrobiła szybkie kalkulacje. Jeśli zarwie noc, nie będzie jadła, piła, ani wychodziła do łazienki, to prawdopodobnie uda jej się ze wszystkim uporać...
- Ach, nie chodzi tylko o te dokumenty - Nograd nie dał jej się cieszyć zbyt długo. - Wczoraj wieczorem przyniesiono jeszcze aplikacje od zamiejscowych, którzy chcieliby otrzymać obywatelstwo, więc, jak sama dobrze wiesz, trzeba...
Kariana właściwie już nie słuchała. Z każdym, wypowiadanym przez Nograda, słowem - czuła się coraz gorzej. Znała wszystkie procedury niemalże na pamięć i wiedziała, że nie zejdzie jej na tym dużo czasu. Zejdzie jej na tym cała wieczność i jeszcze pół godziny. Całkowicie załamana ogromem roboty, który na nią czekał, patrzyła na wampira błagalnym wzrokiem. Ten jednak twardo obstawał przy papierkowej robocie. Czyli - umarł w butach.
Pożegnała się z Kirai i Nogradem, mówiąc, że miała ciężki dzień i musi odpocząć. Położyła się na łóżku, nie zmieniwszy nawet ubrania. Pozwoliła jeszcze Kitkatowi wgramolić się na pościel i zamruczeć jej pocieszająco przy uchu. Potem powoli odpłynęła w krainę snów.
W kulminacyjnym momencie snu, kiedy już miała powiedzieć bandzie demonów, że mogą się wypchać, bo ona i tak z nimi nigdzie nie pójdzie, poczuła na nosie coś miękkiego, włochatego... Otworzyła szybko oczy, bojąc się, że sprzątaczka o BARDZO dużej wadzie wzroku znowu wzięła ją za bardzo zakurzoną lalkę, która właśnie leżała bardzo grzecznie w łóżku i czekała... Kariana w sumie nigdy nie chciała usłyszeć zakończenia tłumaczeń sprzątaczki.
Na szczęście, to nie szczotka, ale kot musnął ją ogonem na dzień dobry. Sekretarka z jednej strony cieszyła się, że uda jej się uniknąć kolejnej fali tłumaczeń, a z drugiej miała ochotę sprzedać Kitkata jakimś szamanom, którzy wróżyliby z jego wnętrzności przy świetle księżyca. Takich wariatów nie brakowało w Fuzen...
Kot, jakby wyczuwając, że jego właścicielka jest w nie najlepszym humorze, zeskoczył na parapet, potrącając przy tym zegarek. Kariana westchnęła ciężko, przeklinając w myślach kilka pokoleń zwierzaka wstecz. Podniosła czasomierz i spojrzała na aktualną godzinę.
W pierwszej chwili jej oczy zrobiły się wielkie, jak spodki. Następnie próbowała sobie wmówić, że absolutnie i kompletnie tak być nie będzie i być nie może. A potem mruknęła tylko:
- Jasna cholera, pospałam sobie do dziewiętnastej.
Spojrzała na stertę piętrzących się na biurku papierów. Powiodła wzrokiem po niepozamiatanej podłodze, nieodkurzonych szafkach, aż w końcu zwróciła uwagę na zaplamione atramentem dłonie. Co to za życie? Człowiek wstaje rano, brudzi sobie ręce, nie ma nawet czasu się odlać. I co ma w zamian? Nawet „pocałuj mnie w dupę” ci nikt nie powie.
Kariana podeszła do ściany i otworzyła drzwi balkonowe, żeby wpuścić do tej cholernej komórki pod schodami trochę świeżego powietrza. Spodziewała się, że do środka może wlecieć komar, może nawet mucha, ale żeby...
ŁUP!
Nagle, jak grom z jasnego nieba, do pomieszczenia wpadła osoba ubrana w biały płaszcz, z którego się... dymiło. Kiedy Kariana podeszła bliżej, żeby kopnąć ową osobę butem i sprawdzić, czy żyje, okazało się, że... postać siedziała na dymiącej się miotle. Sekretarka doszła do wniosku, że powinna skoczyć po alko-różdżkat i już dyskretnie zbierała się do wyjścia, kiedy postać podniosła na nią wzrok. W jednej chwili Kariana rozpoznała te brązowe włosy, optymistycznie opadające na ramiona, te wszystkowidzące oczy i biały płaszcz z kapturem.
- Mako...? Dobrze się czujesz?
Ninde Isilra, jakby kompletnie nie usłyszała uwagi ze strony Kariany, uśmiechnęła się szeroko i opuściła niezidentyfikowany pojazd latający.
- Pewnie, że tak. Trochę poobijana jestem tu i tam, ale...
- Nie, nie, nie. Ja pytałam o twoje wyczucie stylu. Miotły wyszły z mody dwa sezony temu, teraz tylko moherowe tiary na tym latają... - Kariana zlustrowała przyjaciółkę od stóp do głów i zrobiła minę w stylu „ten-afront-oznacza-wojnę”.
Makoto, jak gdyby nigdy nic, otrzepywała się właśnie z resztek kurzu, który osiadł na jej nieskazitelnie białym płaszczu i zdawała się skupiać całą uwagę tylko na tym zadaniu. Kariana chrząknęła. Raz, drugi, trzeci. Kiedy w końcu w akcie desperacji usiadła na łóżku, Ninde zwróciła na nią uwagę.
- A ty jeszcze niegotowa? - zapytała Władczyni Lossehelin z pewnym wyrzutem. - Przecież za pół godziny zaczyna się impreza roku. Wiśniówka będzie się lać strumieniami, przystojniacy tańczyć dookoła w samej biel...
- Ja nie idę.
Makoto zrobiła wielkie oczy i przez parę sekund trybiki w jej mózgu pracowały na najwyższych obrotach. Ktoś ich jednak nie naoliwił, gdyż Ninde nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Kariana nie może nigdzie iść.
- Nograd mnie uziemił - Sekretarka wskazała na miliard piętrzących się na biurku papierów. - I nie wypuści, dopóki nie wypełnię całości.
Władczyni Lossehelin pokiwała głową ze zrozumieniem i westchnęła ciężko. To coś jak mission impossible. Przecież nikt nie wypełni takiej tony papierów w dwadzieścia minut, nie mówiąc już o tym, że Kari nie miała w czym się zaprezentować publice...
I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Mako przypomniała sobie, że ma... czarodziejską różdżkę. Wyciągnęła ją zza pazuchy i obejrzała dokładnie. Chyba przeżyła upadek i pewnie da się z nią coś zrobić... Pewnie...
- Na cycki Morgany, czy ty myślisz, że jesteś jakąś walniętą wróżką Semirą?
Ninde puściła tę uwagę mimo uszu.
- To jest różdżka życzeń - wyjaśniła cierpliwie czarodziejka. - Zostało mi jeszcze jedno niewykorzystane i nie wiem, co z nim zrobić. Więc, życzę sobie...
Kariana próbowała coś zrobić, żeby przerwać. Mako nie może tak po prostu zmarnować swojego życzenia na nią. Ale było za późno. Władczyni Lossehelin nie na darmo zwyciężała w konkursach szybkiego i wyraźnego recytowania zaklęć...
- … szałowej kreacji dla Kariany!
Dziewczyna zamarła w pół kroku i poczuła, że coś przywaliło jej w twarz. Początkowo myślała, że nadziała się na różdżkę, ale potem doszło do niej, że to niemożliwe... ale bolało zapewne podobnie.
Spojrzała na swoje ręce, do tej pory ukryte pod rękawami długiej, szarej bluzki. Nie było po niej śladu. Zamiast tego na jej dłoniach znalazły się czarne, koronkowe rękawiczki. Spojrzała w dół i ujrzała kieckę z zakładkami w kolorze złota Egiptu. A w miejscu, w które coś trafiło spoczywała maska w tym samym kolorze.
- Dzięki, Mako, jesteś wielka, ale... Co z butami? - Kariana wskazała na swoje bose stopy.
- To niskobudżetowy fanfick, na buty nie starczyło.
- A co z toną papierów do wypełnienia?
Tutaj Władczyni Lossehelin pozwoliła sobie na tajemniczy uśmieszek.
- Raven i jego kilku znajomych demonów powiedzieli, że się tym zajmą... Tylko musisz im powiedzieć, co mają robić.
- W takim razie pewnie się spóźnimy, Mako.
- Trzeba się modnie spóźnić. Tylko dyplomaci i życiowi nieudacznicy przychodzą na czas.
- A to jakaś różnica?
- …
***
Lord-Którego-Imienia-Nie-Da-Się-Wymówić właśnie krzątał się dookoła i sprawdzał, czy wszystko jest na swoim miejscu. Tu jakiś wampir narzekał, że w świetle świec się rozpuszcza, to jakiś zombie wył, że ktoś mu schował rękę i nie może jej znaleźć... A Lord musiał zaprowadzić porządek. Sam jeden - dzielny bojownik o zachowanie etykiety dyplomatycznej.
W przerwach pomiędzy próbami zaprowadzenia porządku, a kompletnym załamaniem psychicznym, Lord poważnie rozważał, czy jego plan się powiedzie. Przecież wszyscy będą patrzeć na żyrandol, wiszący na suficie. Przecież ktoś może zauważyć, że wisi tam zabójca, mierzący do jednego z gości. Przecież po udanym zabójstwie wybuchnie panika i zabrudzą mu jego ukochany dywan!
Odetchnął głęboko i policzył do dziesięciu. Nie, na pewno wszystko się powiedzie. Na pewno nic nie nawali, no chyba że...
- Jastśnie Panie?
- Tak, Igorze.
- Eamane, asasyn, kasała pszekasać, że resygnuje.
Lord westchnął ciężko. Obawiał się, że zabójczyni wystawi go do wiatru i poczeka na pracodawcę, który nie będzie od niej wymagał „przypalenia tyłka na tym koszmarnym żyrandolu”. Coś mu mówiło, żeby znaleźć kogoś żaroodpornego, ale postanowił ciąć koszta. Wniosek - nie warto być skąpiradłem.
- Igorze?
- Tak, Jastśnie Panie.
- Idź do diabła. Tylko nie trzaskaj za sobą drzwiami.
Igor ukłonił się posłusznie i pomaszerował do ciężkich, grubych drzwi z napisem „Diabeł - ekspresowe podgrzewanie potraw na ogniu piekielnym!” i, jak się można domyślić, trzasnął drzwiami. Lord pokręcił głową i rozmasował skronie, po czym wrócił do swoich gości, by nie zaburzyć protokołu dyplomatycznego.
***
Kariana wyglądała, jakby była w siódmym niebie. Nie zwracała najmniejszej uwagi na gości, z którymi witała się Mako, dla niej liczyły się tylko hektolitry ponczu, likieru, whisky i... wódki wiśniowej. Już słyszała w głowie chóry anielskie, które właśnie śpiewały arię o zachęcającej treści: „prawy do lewego, wypij kolego, kto z nami nie wypije, tego pod stołem zabijem!”. Sekretarce, mimo wszystko drogie było jej życie, więc nalała sobie ponczu i wpatrywała się w zgromadzonych.
Kapela złożona z siedmiu zombie, które znały się trochę na muzyce, a części ich ciał nie odpadały za często, właśnie próbowało stworzyć romantyczny nastrój. Grali wolną, smętną melodię, od której Karianie robiło się niedobrze. Ale chyba tylko jej, bo na parkiecie znajdowało się kilkanaście słodko wyglądających par. Część z nich znała.
Wiedźmin o czarującym uśmiechu oraz niesamowicie srebrnych oczach wraz z przytuloną do niego anielicą z miną „weź mnie tu i teraz!” to z całą pewnością Neldrin i Sara. Kariana nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ich widziała. Pewnie jeszcze przed pierwszą wojną Lossehelin. Znudził im się Podmrok i wrócili na stare śmieci. Jakie rozczulające.
Obok nich całowali się Amral z Agnesii, za nimi Makoto tańczyła z Nogradem. Sekretarka wmawiała sobie, że Ninde odwraca tylko jego uwagę, ale coś wyraźnie między nimi iskrzyło... A wampir chyba nie zamierzał tego wieczoru poprzestać na patrzeniu jej głęboko w oczy, zatapianiu dłoni we włosach...
Kariana pociągnęła zdrowo z butelki, żeby wymazać ten obraz z pamięci. Gdzie w takich chrzanionych chwilach jest żona tego wampira?! Pewnie zaszyła się gdzieś z Zygim, albo siedzi pod stołem i próbuje sama ze sobą dojść do porozumienia, czy tego wieczoru bardziej opłaca jej się być Ellie, czy Kirai. Sekretarka znowu pociągnęła z butelki. Picie to jedyna rzecz, która nie wywoływała u niej odruchów wymiotnych. Przynajmniej na razie.
***
Lord-O-Cholernie-Długim-Nazwisku chrząknął znacząco i uśmiechnął się lekko do wampirzycy, z którą właśnie rozmawiał Ambasador.
- Pani wybaczy, muszę porwać Lukana na sekundę.
Wampirzyca oczywiście nie miała absolutnie nic przeciwko, ale wymogła na Lukanie przyrzeczenie, że wróci do niej i opowie o swoim zawodzie. A może nawet zrobi operację...
Przeszli do pomieszczenia obok, które było wyciszone odpowiednimi (do tego cholernie drogimi) zaklęciami.
- Mamy problem - wypalił Lord, patrząc z konsternacją na wampira. - Eamane nie przyjdzie.
Lukan, jak to miał w zwyczaju, schował ręce do kieszeni, pokazując, że ma wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu. Nawet, jeśli tak nie było.
- I co w związku z tym? - zapytał beznamiętnie.
- Musimy, oczywiście, znaleźć kogoś, kto ją zastąpi.
- Kogo? Mnie? Już lecę na ten żyrandol z zatrutym sztyletem... - uśmiechnął się cynicznie.
- Wiedziałem, że się zgodzisz.
Lukan zaśmiał się tak chłodno, że temperatura w pomieszczeniu spadła o dobrych parę stopni. Jeszcze chwila, a z ust obu panów unosiłyby się obłoczki pary.
- Ale spójrz na to z innej strony... - zaczął cierpliwie wyjaśniać Lord. - Jesteś Ambasadorem, tak? Czyli masz immunitet. Czyli, z teoretycznego punktu widzenia, jeśli zabijesz Nograda, nic się nie stanie.
Wampir spojrzał na niego nieufnie i zaczął powoli wyłamywać sobie palce ze stawów. Lubił słyszeć ten trzask...
- Ambasadorze, to twój obowiązek, jako urzędnika Jego Cesarskiej Mości.
- Zastanowię się - powiedział Lukan, po czym po prostu wyszedł.
Doszedł do wniosku, że na trzeźwo na pewno tego nie zrobi. Udał się więc do barku, żeby nalać sobie szklanicę czegoś mocniejszego i w spokoju przemyśleć zyski i straty z całego tego przedsięwzięcia. Kiedy wyciągał rękę po ostatnią butelkę wiśniówki, ktoś sprzątnął mu ją sprzed nosa. Zirytowany spojrzał na kogoś, kto ośmielił się dopuścić takiej zniewagi i dostrzegł... srebrnowłosą kobietę w masce, zakrywającej niemalże całą twarz, o ładnej figurze i całkiem dobrym guście. W końcu piła wiśniówkę.
- Nie obrazisz się, że wypiję całość?
Zanim wampir zdążył cokolwiek odpowiedzieć, kobieta już nalała trunku do kieliszka i wolno go sączyła, patrząc na reakcję swojego konkurenta. Lukana po prostu zamurowało przez krótką chwilę. Nie dość, że piękna, to jeszcze umie doprowadzić do szału.
- Nie, skądże znowu. Wynajmę tylko płatnego zabójcę, który wyjmie resztki alkoholu z pani żołądka.
Kiedy nieznajoma usłyszała słowo „pani” roześmiała się niemalże do łez. Wampir nie wiedział, co w jego wypowiedzi było takie śmieszne, więc patrzył na nią wyczekująco.
Kobieta już otwierała usta, żeby powiedzieć, co ją tu sprowadza, kiedy przez okno wleciał czarny kruk, prawdopodobnie demon. Usiadł na ramieniu i przeskakiwał ciągle z nogi na nogę, jakby był czymś bardzo przejęty. Nieznajoma skinęła głową i zwróciła beznamiętne spojrzenie na wampira.
- Koniec imprezy, trzeba wracać. Do nie-zobaczenia, niewydarzony krwiopijco.
Lukan chciał za nią gonić, ale w tym momencie za ramię złapał go Lord z miną „teraz albo nigdy!”. Wampir westchnął i wymacał sztylet w swojej kieszeni. Był na miejscu... Spojrzał jeszcze na miejsce, przy którym przed sekundą siedziała podpita kobieta i znalazł... Niewielką, koronkową rękawiczkę. Włożył ją do kieszeni i podążył za Lordem.
Znaleźli Nograda pijanego w objęciach swojej ukochanej żony. Faktycznie, to jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu; po zabiciu wampira nikt nie będzie chciał się mścić.
Wampir wziął głęboki oddech i zaczął się skradać, ku słodko śpiącej parce. Wyciągnął sztylet i zamarł bez ruchu tak blisko, jak tylko mógł. Musiał sprawdzić, czy naprawdę śpią i to nie jest żadna pułapka. Wsłuchiwał się dokładnie w każdy oddech, śledził każdy, najdrobniejszy ruch. Spali. Na pewno spali.
Lukan podniósł ostrze trochę wyżej i już miał je zatopić w piersi wampira, kiedy ten... złapał w locie jego rękę i otworzył oczy. Ambasador uśmiechnął się chłodno.
- No, no, no... Wiedziałem, że ktoś będzie na mnie polował, ale nie sądziłem, że to będziesz ty, Marcellus.
- Pozory mylą.
Niedoszły zabójca wbił sztylet w ramię Władcy Wampirów i zerwał się do ucieczki. Mieli opracowany plan awaryjny na wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Biegł przed siebie przez kuchnię i masę wąskich korytarzy, czując na sobie oddech wampira, ale ilekroć się odwracał, nie widział nikogo.
W końcu, po istnym maratonie, pozwolił sobie odpocząć, opierając się o drzwi. Oddychał głośno, uśmiechając się do siebie. A jednak Nogradowi można uciec... Wszystkie te teksty o tym, że każdy niedoszły zamachowiec kończy w jego żelaznym uścisku to pic na wodę.
Wyjął z kieszeni rękawiczkę i przyjrzał jej się dokładnie. Czarna. Koronkowa. Bardzo kobieca... Na pewno należy do wytwornej damy. Jutro będzie musiał zmobilizować kilku ludzi i wszcząć poszukiwania. Choćby po to, żeby dowiedzieć się, kim owa dama jest.
I w tym właśnie momencie drzwi tuż za nim otworzyły się. Z wnętrza buchnął ogień, który przypalił wampirowi włosy i kawałek rękawa. Z tyłu usłyszał złowieszczy śmiech, który nawet jemu zjeżył włosy na karku. Podniósł się i zamknął za sobą drzwi, zanim diabeł zdążył dobrać się mu do skóry. Odetchnął z ulgą i z nieco mniejszą ulgą zauważył, że nie ma ze sobą rękawiczki! Musiała zostać w tym koszmarnym piekiełku i pewnie już została spalona na wiór.
Wampir otarł niewidoczny pyłek z rękawa swojej marynarki i wsadził ręce do kieszeni. Ten dzień zmusił go do smutnej refleksji - jak się miało pecha przez całe życie, to po życiu wcale nie jest lepiej.
_____
Lista płac:
Kariana the Secretary alias Cindirella
Nograd the Evil Stepboss
Mako the Fairy Godmother
Kirai the Weird Stepboss
Lord-Którego-Nazwiska-Nie-Pamiętam the Conspirator
Lukan the Almost-Killer
and the Others.
Ostatnio zmieniony przez Lukan dnia Sob 22:34, 29 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Makoto
Pani Władca Polihistor Ekstrawertyk
Dołączył: 12 Mar 2006
Posty: 3726
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lothlórien
|
Wysłany: Nie 7:59, 30 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Ha! Lukan! Dobre teksty, dobry obrazek i dobre wykonanie. Subtelne, sentymentalne nawiązania do postaci Lossehelin. Lord Abu[...], Eamane oraz Kirai mnie rozwalają. Lukan nabrał mroczności. I nawiązania do Harry'ego Pottera, który najwidoczniej zaskarbia sobie nowych fanów ;p
Choć nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek Makoto miała miotłę. xD
I określenie "Fairy Godmother" jest piękne.
Good work.
Ostatnio zmieniony przez Makoto dnia Nie 8:00, 30 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kariana
Pełnoetatowa (nie)Wredna (pseudo)Wiedźma
Dołączył: 12 Cze 2006
Posty: 2464
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam gdzie diabeł mówi dobranoc
|
Wysłany: Nie 10:31, 30 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Miałam niespodziankę, bo nie wiedziałam, że w końcu postanowiłeś zmienić zakończenie. Ale koniec końców i tak wyszło bardzo fajnie ^^
'Idź do diabła, ale nie trzaskaj drzwiami' - you won this day, honey <3
|
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|